czwartek, 28 sierpnia 2014

Louis Tomlison - Perfect.

   Jak wszystkie małe dziewczynki słuchałam się kochanego tatusia i chciałam być w przyszłości taką wspaniałą kobietą jak mamusia, marzyłam, że poślubię księcia z bajki na białym koniu, a na pytanie kim chce zostać, gdy dorosnę, odpowiadałam, że Miss Świata. Tata okazał się nie tak kochany jak mogłoby się wydawać, mama wcale nie była wspaniałą kobietą godną naśladowania, białego rumaka zastąpiła pojedyncza oprowadzanka na brudnym kucyku, a bycie miss to nie zawód.  A książęta nie istnieją.
   Z czasem przestawałam czuć się księżniczką, a raczej dowiedziałam się, że inne dziewczynki również są tak nazywane przez swoich ojców i, że to wcale nie oznacza, iż owymi księżniczkami są. Powoli pojawiało się zwątpienie, a na końcu nadeszła nienawiść do samej siebie. Za co, spytacie? Za każdą, małą, cholerną niedoskonałość.
   Mając jedenaście lat niefortunnie spadłam z huśtawki na placu zabaw, nic nadzwyczajnego - tylko skręcenie nadgarstka. Dla mnie było to jednak okropne przyżycie. Najgorszy wcale nie był ból czy lęk przed szpitalem i lekarzami. Najokropniejszym wspomnieniem z tego dnia był gniew ojca, którego nie mogłam zrozumieć i niechęć matki do wizyty w szpitalu.
   Z wiekiem zrozumiałam, że leczenie jest płatne, a na leczenie refundowane trzeba długo czekać. Dlatego w moim przypadku zwykła zabawa skończyła się sporym nadszarpnięciem domowego budżetu.
   Ale w całym tym zamieszaniu, wrzaskach i wyciu koguta na karetce, która po mnie przyjechała, znalazła się jedna osoba, która zmieniła moje życie.
   Wysoka, szczupła blondynka, na tyle piękna, że mogłaby zostać modelką, ubrała się w biały kitel i gumowe, jednorazowe rękawiczki i zamiast podbijać paryskie wybiegi, owijała bandażem rączkę ubrudzonej i zapłakanej dziewczynki. Zamiast mówić, że pragnie pokoju na świecie dodawała jej otuchy, pocieszała ją, rozśmieszała i opowiadała o swojej pracy. I w rezultacie totalnie ją oczarowała.
   Tamtego dnia postanowiłam stać się równie doskanała jak pani doktor z moich wspomnień. Każdego kolejnego dnia starałam się być choć odrobinę lepsza, niż byłam poprzedniego. Schludna, uśmiechnięta, zawsze pomocna, piękna, dobra - taka była tamta kobieta z oddziału ratunkowego, ale wspomnienia z czasem ulegały zatarciu, aż w mojej głowie pozostał wyidealizowany obraz doskonałego lekarza. Doskonałej mnie, którą nigdy nie mogłam się stać.
   Każdego dnia patrząc w lustro, najpierw w domowe, potem w mały prostokącik w ciasnej łazieneczce, w klitce zwanej szumnie kawalerką, którą wynajmowałam podczas studiów medycyny, aż po wielkie lustro w moim mieszkaniu, byłam coraz bardziej niezadowolona. Miałam wrażenie, że coraz bardziej oddalam się od ideału, który ustanowiłam sobie za cel.
   Schodzę z dyżuru z kilkugodzinnym opóźnieniem, gdyż przedłużyła się operacja, a potem wzięłam udział w jeszcze jednej nieplanowanej operacji. Ściągam lekarski fartuch, zakładam czarny płaszcz podszyty ciepłym jagnięcym futrem, zmieniam białe laczki na eleganckie oficerki, myję ręce... Myję ręce i dostrzegam plamkę przy jednym z równo obciętych paznkoci. Pocieram zabrudzenie drugą dłonią, trę i trę coraz mocniej, aż w końcu skóra robi się czerwona i zaczyna boleć. Przestaję, wycieram ręce, opadam na tapczan stojący w dyżurce i łapię się za głowę, ciężko oddychając.
   Wiem co mi jest, zaczyna się u mnie nerwica natręctw, powinnam to leczyć, ale udaję, że tylko zależy mi na higienie. Odsuwam niepokojące myśli, zakładam rękawiczki, owijam chudziutką szyję szalem i opuszczam szpital.
   Nie jadę do domu. Nie dziś.
   Perfekcyjna pani z moich snów stała się moim koszmarem jeszcze w liceum. Zaczęło się od bycia przykładną uczennicą, dobrą koleżanką, kochaną córką. Czysty pokój, schludne ubranie, nienaganna postawa, równe pismo, krótko przycięte paznokcie - niby szczegóły, ale, jak to mówią, właśnie tam tkwi diabeł. Stałam się pedantką i pracoholiczką. Odmawiałam wszytskim, czy to koleżankom próbującym pomóc mi się odstresować, czy chłopcom próbującym mnie poderwać. Zbywałam każdego, czekając na księcia z bajki. Tylko jak, do cholery, znaleźć kogoś, kogo się nie szuka? Rodzina i przyjaciele myśleli, że to stres i ambicje tak mnie zmieniły, z początku wszyscy zgodnie uważaliśmy to za pozytywną przemianę. Z czasem zmienili zdanie, wtedy ich odsunęłam. Teraz są dla mnie nic nieznaczącymi duchami przeszłości. A może tylko się oszukuję, że nic dla mnie nie znaczą? Ja jako ostatnia dostrzegłam, że dzieje się ze mną coś złego.
   Marzenie dziecka zawładnęło dorosłą kobietą.
   Przypomniały mi się słowa profesora, który prowadził wykłady z chirurgii i transplantologii na studiach. Mówił, że każdy z nas: pierwszoroczniak, absolwent uczelni, starzysta czy młody lekarz, który dopiero co ukończył specjalizację; każdy z nas, jest tak samo zielony, dopóki nie straci pierwszego pacjenta.
   Należał on do osób, które wróżyły mi wielką karierę w chirurgii i powtarzały, że mam do tego dryg. Po sześciu latach nauki na akademii medycznej i trzech latach stażu zostałam chirurgiem wewnętrznym, a na drugą specjalizację wybrałam sobie transplantologię.
   Oczekiwano, że podbiję tę dziedzinę ze swoim talentem i pracowitością. Jak widać wciąż nie dorosłam, pomimo tego, że już nie raz wypełniałam kartę zgonu.
   Wysiadam z samochodu nad brzegiem Hudson i ruszam na spacer po kamienistej plaży. Zaciskam dłonie, jak w modlitwie, a irytacja rośnie we mnie.
   Dieta i dbanie o szczupłą sylwetkę zamieniły się w anoreksję, pedantyzm zamienia się w fobię, nie mam już żadnych przyjaciół, a w pracy nie jestem lubiana. Bycie prawie doskonałym mnie zniszczyło i będzie niszczyć mnie dalej, ale ja, jak idiotka, wciąż próbuję. Tylko po co?
   Nie mam dla kogo być idealna. I tak nigdy nie byłam. Czy naprawdę dopiero teraz zrozumiałam, że nie da się być idealnym? Po latach udawania, że wcale nie mam problemów psychicznych, wierzenia, że ich nie mam, okazało się, że jestem wariatką goniącą wiatr?
   Kiedy zostałam sama, a moje fobie i spaczenia próbowały mną zawładnąć, zamiatałam je pod dywan, udając normalną.
   Najgorsze w tym wszystkim stały się nieodłączne diety, wyczerpujące ćwiczenia i lodowate prysznice. Chodzę wiecznie głodna, noszę obrzydliwie niewygodne szpilki i katuję się zimnymi biczami wodnymi. Wraz z niezadowoleniem z tego, że nie umiem stać się idealna, zaczęłam odczuwać potrzebę karania siebie. Karą najczęściej był właśnie głód, wysiłek, zimno i niewygoda.
   Idę wciąż brzegiem rzeki i docieram do króciuśkiego mola w opłakanym stanie. Stoi ono pośrodku niczego, nie ma tu latarni ulicznych, sklepików - niczego, a mimo to blask miasta jest na tyle silny, że nie jest tu ciemno. Wchodzę na pomost i na jego końcu opieram się o drewnianą balustradę, z której odłazi biała farba.
   Dotąd przmykałam oko na brak własnego życia i pokładałam wszelkie nadzieje w mojej pracy, jeszcze bardziej zatracając się w szaleństwie dyżurów i bloku operacyjnego. Dziś zawiodłam, po raz pierwszy naprawdę czuję, że zawaliłam.
   Mój pacjent zmarł. Nie rozumiem dlaczego, więc korzystam z samotności i krzyczę w czarną wodę przede mną ile tylko sił w płucach.
   Pierwszy krzyk to nie słowa, to uzewnętrznienie całej mojej frustracji, gniewu i żalu. Dopiero potem wykrzykuję przekleństwa i pytania bez odpowiedzi.
   - Dlaczego, kurwa, umarł?! Zgodność prawie stuprocentowa, ten walony przeszczep nie mógł się nie udać! Co spieprzyłam?! Musiałam coś spieprzyć! To serce po prostu nie chciało bić! Dlaczego nie chciało zacząć bić? - jakiego nerwu dotknęłam, jaką żyłkę lub tętniczkę nacięłam, jakiej nie zaspawałam, co przeoczyłam? - myślę.
   Pierwszy raz od kilku lat głowa znów rozbolała mnie od zbyt ciasno zaplecionego koka.
   Nagle miałam dość doskonałości, znienawidziłam idealną panią doktor bardziej niż nienawidziłam siebie.
   Robię, zanim pomyślę, zrywam gumkę z włosów i wrzucam ją do rzeki, potrząsam głową. Czuję ulgę. Szarpię za szalik, by ułożyć go w nieładzie. Mierzwię włosy dłonią i ocieram nią łzy, które w grudniowym mrozie parzą skórę.
   Orientuję się, że nie jestem sama. Za mną idzie mężczyzna z futerałem na gitarę i zmierza ku mnie. Odwracam się do niego przodem i czekam na jego jakiekolwiek działanie. Mężczyzna zatrzymuje się na kilka kroków przede mną. Widzę, że jest przystojny, mniej więcej w moim wieku, może trochę młodszy. Ma błękitne oczy księcia z bajki, zdecydowanie tak.
   - Niektórzy po prostu muszą umrzeć akurat teraz. Czasem tak musi być, że nie można żyć dłużej. - odzywa się z brytyjskim akcentem.
   - Co? -pytam.
   - Odpowiadam na pani pytanie. - brunet uśmiecha się. Domyślam się, że jest ode mnie młodszy, skoro zwraca się do mnie per pani. Nie przeszkadza mi to.
   - Masz rację...
   - Louis.
   - Masz rację, Louis. Czasami musimy pozwolić komuś umrzeć. Dziś pozwólmy mi umrzeć. - uśmiecham się z najbardziej czarującym uśmiechem na jaki mogłam sie zdobyć.
   - Słucham?! - Louis momentalnie łapie mnie za ramiona, jakby oczekiwał, że zaraz rzucę się do rzeki. Śmieję mu się w twarz. Ściągam rękawiczki i wyrzucam je do rzeki.
   - Doskonała pani doktor właśnie dokonała żywota, czas zgonu - zerkam na zegarek. -  punkt dziewiąta wieczór. Pozówlmy się narodzić prawdziwej mnie.
   Twarz mężczyzny wyrażała doskonałe zdziwienie. Wiem, że nic z tego nie rozumie, ale to przedstawienie daje mi siłę, by się zmienić.
   - Louis, co poradzisz młodej kobiecie, która koniecznie i natychmiastowo potrzebuje się zabawić i odstresować? - pytam puszczając mu oczko. Nigdy nie sądziłam, że takim zwykłym gestem potrafię sprawić, by facet się zarumienił.
   - Masz na myśli jakiś klub? - upewnia się czy dobrze mnie zrozumiał.
   - Aha. - przytakuję.
   - Słuchaj...
   - Kate.
   - Słuchaj, Kate, znam parę fajnych miejsc, ale nie mamy transportu i nie sądzę by był to dobry strój na imprezę. - nie mam ochoty słuchać jego wymówek, rozerwę się dziś choćby nie wiem co.
   Łapię go za rękę i prowadzę do auta. Wskazuję mu na drzwi pasażera, a sama wsiadam do tyłu, zmieniam buty na szpilki, na całe szczęście miałam na sobie czarne legginy, a koszulę zmieniam na białą bokserkę, którą trzymam w aucie na wypadek gdyby zachciało mi się biegać, to znaczy torturować.
   Wracam na przód samochodu i włączam silnik.
   - Dokąd? - paytam, a wzrok Louisa przejżdża po moim ciele, jego głos wydaje instrukcje.
   Docieramy na miejsce w ekspresowym tempie. Pierwszy raz w życiu tak szybko prowadziłam. Cieszę się tym jak dziecko, które dostało cukierka, ale mój współpasażer nie rozumie przyczyny mojej wesołości, a mnie nie zależy na informowaniu go o tym, że pierwszy raz jestem niegrzeczna.
   Mężczyzna zostawia gitarę na tylnej kanapie i wprowadza mnie do klubu.
   Na samym początku ciągnę go w stronę baru i stawiam nam obojgu shot'y.
   - Za co pijemy? - pyta.
   - Za wolność! - odpowiadam, wznosząc jednocześnie toast i zeruję. Czuję, jak alkohol rozgrzewa mój przełyk i klatkę piersiową. Zamawiam jeszcze jedną kolejkę, ale tym razem to Louis oferuje się zapłacić. Jest wyraźnie rozbawiony moją ochotą na picie i tańce.
   - Za udaną noc! - mówi, a ja wtóruję mu.
   Gdy tylko kielonki stukają o ladę baru, wstaję i zaciągam go na parkiet. Facet nie stawia się, po chwili to on prowadzi mnie przez gąszcz ciał, zatrzymuje się i obraca ku mnie. Stoimy twarzą w twarz zaledwie o kilka cali oddaleni od siebie.
   - Kim jesteś? -pyta, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, ile znaczą dla mnie te słowa.
   - Sobą, całkowicie doskonałą w niedoskonałości. - mówię i całuję go w usta.
   Zaczynamy tańczyć, puszczają mi hamulce moralne.
   Hipnotyczny rytm muzyki, emocje i nocny dyżur przyspieszają działanie alkoholu i jeszcze bardziej mnie nakręcają. Nasz taniec jest bardzo namiętny i intymny.
   Czuję się jak dzikie zwierzę, jak dziewczyna z ulicy i czuję się z tym dobrze. Przyprawia mnie to o kolejny napad wesołości.
   Kiedy śmiech zaczyna ustępować dostrzegam czułe spojrzenie Louisa, którym się we mnie wpatruje.
Ponownie chwyta mnie za rękę i prowadzi przed klub. Zauważam, że bawilimy się w środku bardzo długo i dochodzi pierwsza.
   Kompletnie nie przejmuję się pracą i postanwiam wziąć jutro wolne.
   - Daj mi kluczyki, odwiozę cię do domu. Jesteś zbyt pijana by prowadzić. - bez słowa robię to, o co prosi. Ufam mu. - Nie znam nikogo, kto by się tak szybko upijał jak ty.
   Pozostawiam te słowa bez odpowiedzi. Nawigator prowadzi Louisa pod mój apartamentowiec.
  Wysiadając z auta rzucam mu pełne nadziei spojrzenie, a on mnie nie zawodzi. Bierze mnie pod rękę i prowadzi do lobby.
  Przywołuje nam windę i wprowadza mnie do środka.
   - Które piętro. - pyta.
   - Ostatnie. - naciskam za niego, tylko po to, by się do niego bezkarnie przysunąć. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiej potrzeby bliskości z kimkolwiek. Powiedzcie, że to alkohol, ale ja i tak wierzę w książąt z bajek i zakochanie od pierwszego wejżenia.
   Prawie siłą wyciągam go z windy, odkluczam drzwi i proponuję:
   - Wejdziesz?
Macha przecząco głową.
   - Nie powinienem. Ledwo cię znam.
   - Znasz mnie tak długo jak ja się znam. - oponuję.
   - To co mówisz jest bez sensu. - chichocze pod nosem.
   - Nie jest bez sensu, jeśli znasz całą historię.
   - Jaką historię? - dopytuje zainteresowany.
   - Moją historię. - przygryzam wargę stojąc w progu mojego mieszkania, w drzwiach otwartych na ościerz. - Chciałbyś ją poznać?
  Kiwa twierdząco. Wskazuję głową wnętrze mojego mieszkania. Widzę, jak nerwowo oblizuje wargi, jaki jest podniecony i jak świecą mu się oczy. Podchodzi o kilka kroków bliżej. Kładę ręcę na jego ramionach i składam krótki pocałunek na jego bajecznych ustach.
   - Chodź, opowiem ci ją. - mówię, po czym ponownie go całuję. - Na dobranoc. - tym razem to jego usta pierwsze docierają do moich. Krok za krokiem prowadzę go do sypialni. - Jutro.



   Zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że nie jestem w stanie dziś przyjść. Naturalnie, wybaczyli mi to i życzyli powrotu do formy. Obudziłam się koło południa w opleciona przez ciepłe, silne ramiona, wtulona w pierś mężczyzny, który sprawił, że znowu uwierzyłam w bajki o książętach ratujących księżniczki z opresji.
   Dość już miałam tajemniczości i samotności. Opowiedziałam Louisowi moja historię, a on przyjął ją milczeniem. Powiedziałam mu, że może tu wrócić jeśli zechce.
   Pojawił się następnego wieczoru, i kolejnego również. Budzenie się razem i zasypianie obok siebie stało się naszą nową codziennością.
   Współpracownicy polubili mnie, gdy zaczęłam się uśmiechać i na głos mówić to, co myślę. Okazało się, że uważali mnie za potwora, którym przecież niegdyś byłam. Zdobyłam przyjaciół i kolejny stopień specjalizacji, pnąc się w górę po szczeblach kariery medycznej, ale dałam sobie spokój z pracoholizmem i całą resztą dziwnych fobii.
   Założyłam nawet rodzinę, a kiedy przyszła na świat moja księżniczka usłyszałam szept mojego męża:
   - Doskonała.
   - O, tak. - potwierdziłam. - Jest doskonała, dokładnie taka jaka jest.
____________________________________________________________________________
Mój pierwszy w życiu imagin i mam nadzieję, że jest okej. Wiem, że moja pisanina to totalna amatorszczyzna, ale mam nadzieję, że z grzeczności zaprzeczycie xD (taki joke, uwielbiam szczerość do bólu). Łudzę się, że się Wam podobało. Ellie
 

wtorek, 26 sierpnia 2014

#Luke Brooks-Mistake

Codziennie budziłam się ze strachem, codziennie od tamtego niefortunnego dnia, kiedy zginęła moja siostra. I znów byłam w totalnej rozsypce, nie wiedziałam co robić, a ten dzień nie wydawał się różnić od pozostałych. Chciałabym coś zrobić ze swoim życiem, ale jak zwykle codzienna monotonia mnie przewyższała i znów wszystko działo się od początku. Zawsze jak co rano pisałam list do Jenny, szłam nad most, gdzie widziano ją po raz ostatni i wrzucałam skrawek papieru do wody. A dziś postanowiłam coś z tym zrobić, a to że był początek roku szkolnego trochę mi to ułatwiło, bo przecież ile można zmagać się z tymi problemami? Ubrałam na siebie swoja ulubioną fioletowo-czarną sukienkę, którą niegdyś nosiłam prawie cały czas i do tego czarne koturny, które wprost uwielbiałam. Wyglądałam świetnie, ale brakowało tu jednej rzeczy, a konkretnie uśmiechu, który już po chwili zagościł na mojej twarzy. Złapałam szybko za swoją torbę i jak najszybciej popędziłam do wyjścia, aby nie spóźnić się na pierwszy dzień szkoły. Schodząc po schodach widziałam zdziwione spojrzenia rodziny zastępczej. Tak, mieszkam z rodzina zastępczą, gdyż matka zmarła podczas mojego porodu, a dziesięć lat później ojciec na raka. Jenna była jedyną moją rodziną, a dwa lata temu zostałam sama, niestety nie znali mojej rodziny więc przydzielili mnie do innej, nowej, niby lepszej. Uśmiechnęłam się uprzejmie do Pani James i wyszłam na świeże powietrze, od razu skierowałam się w stronę szkoły. Po 10 minutach byłam już na miejscu, wzięłam głęboki oddech po czym pchnęłam metalowe drzwi i weszłam do środka. Idąc do szafki uśmiechałam się od ucha do ucha, napotykając dziwne, zdziwione a nawet spojrzenia pożerające mnie od góry do dołu. Gdy doszłam do znanej mi już dobrze osoby, która stała tuż obok mojej szafki, przytuliłam ją mocno jak to miałyśmy dawnej w zwyczaju. Dziewczyna stała nieruchomo, ale już po chwili odwzajemniła mój uścisk.

 –Ana, co ci się stało?- Allie zmierzyła mnie od góry do dołu, uśmiechając się przy tym promiennie. Nie wiem co im się stało, ale każdy się dzisiaj do mnie uśmiecha, a ja nie pozostaje im dłużna.

–Nic mi się nie stało kochanie, to po prostu ja- pokazałam na siebie od góry do dołu ,a potem spojrzałam na dziewczynę, która patrzyła za mnie, a w jej oczach czaiło się pożądanie. Powoli odwróciłam się i napotkałam na swojej twarzy spojrzenie chłopaka o niebieskich tęczówkach. Szybko zmierzyłam go od góry do dołu i zauważyłam, że był ubrany w zwykle czarne spodnie, szarą bluzę ze zwykłymi napisami i nosił czarne Ray Bany, przyglądałam mu się uważnie przez jakąś chwilę, dopóki nie zaśmiał się lekko.  
-Nie patrz za długo kochanie. Nie widziałem Cię tu wcześniej, jesteś nowa?- z zażenowana spuściłam wzrok na ręce i nerwowo wybijałam stopą dobrze znany tylko mi rytm.

-N..nie, chodzę do tej szkoły od 3 lat- podniosłam na chwilkę głowę, ale gdy tylko zauważyłam, iż przygląda mi się uważnie, ponownie spojrzałam w dół.

-Jestem Luke, tak dla wiadomości- blondyn wyciągną do mnie dłoń, którą niepewnie ujęłam.

-Ana-wyszeptałam speszona i od razu gdy puścił moją dłoń,  schyliłam się podnosząc swoją torbę, którą wcześniej przez przypadek upuściłam i szybkim krokiem skierowałam się do wyjścia z budynku. Nie chciałam aby przez ‘fajną odmianę’ zaczęli mnie zauważać.


 *30 minut później*


 Siedziałam nad mostem, machając nogami nad wodą. W ręku kurczowo ściskałam długopis co róż dopisując jakieś słowa na kartce papieru. Chciałam raz a dobrze, pożegnać się z siostrą i zamknąć ten czas w moim życiu, ale nie wychodziło mi to zbyt dobrze. Po godzinnej torturze w końcu wszystkie litery zeszły się w całość, ze smutkiem wstałam przytrzymując się przy tym barierki ochronnej, a w wysokich butach było to trudniejsze niż zazwyczaj. Teraz stałam, nachylając się nad taflą wody, trzymając w ręku zapisaną kartkę papieru i chciałam zrobić rzecz, która miała odmienić moje całe życie. Cały mój entuzjazm związany z dzisiejszym dniem przepadł wraz z spotkaniem tego idioty. Dobrze pamiętam, że moja siostra tez spotykała się z jakimś chłopakiem przed śmiercią, a potem on ją zdradził i po raz ostatni  widziałam ją siedzącą na tej oto barierce, na której się w tej chwili opieram, wypowiadającą słowa przeprosin i skaczącą w przepaść do wody. Pamiętam jak krzyczałam, prosząc aby wróciła, jak próbowałam zrobić to co ona, ale policja w samą porę dotarła na miejsce i mnie powstrzymała, nie wiem czy mam być im wdzięczna czy też nie. Od tamtego wydarzenia nie wychodziłam z domu dziecka przez 2 tygodnie, aż w końcu nie przydzielono mi rodziny zastępczej i mimo niechęci do życia jakoś dawałam rade. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam z ręki kartkę, która już po chwili znalazła się na mokrej powierzchni i wraz z prądem, płynęła wciąż do przodu.

-Pa, Jena- wyszeptałam te dwa krótkie słowa a z nimi popłyną potok łez. Nachyliłam się mocniej, chcąc popatrzeć na wodę, lecz przez wysokie buty zaczęłam tracić równowagę. Choć moje życie było do bani nie chciałam go jeszcze kończyć, nie teraz, gdy miałam zacząć od nowa. Poczułam czyjeś silne ręce na mojej tali, które delikatnie postawiły mnie na ziemi. Odetchnęłam z ulgą, myśląc o tym co by się stało, gdyby mnie nie uratował, odruchowo mocno go przytuliłam, ale po chwili zadałam sobie z tego sprawę i szybko się odsunęłam.

-Wszystko w porządku?- zapytał ten sam chłopak, którego dziś spotkałam przy szafce.

-T..t..tak już jest okey- powiedziałam szybko i wyminęłam go, chcąc odejść i zapomnieć o całej tej sprawie, gdy zaczęłam stawiać pierwsze kroki na przód, ale ktoś mi w tym przeszkodził, łapiąc od tyłu za nadgarstek. Odwróciłam się do chłopaka przodem i spojrzałam w jego stronę i czekałam na jakikolwiek ruch.

-Ana, dasz się zaprosić na kawę?- zapytał niepewnie, drapiąc się w tył głowy i nerwowo uśmiechając, panicznie zaczęłam potrząsać głową na nie, ale on tylko prychną i przyciągnął mnie bliżej do siebie- nie przesadzaj, dopiero co uratowałem ci życie więc coś mi się należy, a jeżeli nie chcesz, aby cała szkoła się z ciebie naśmiewała to ze mną pójdziesz.

-Nie zrobisz tego- przechyliłam głowę na bok i szerzej otworzyłam swoje oczy, przyglądając mu się uważnie. Luke zaśmiał się gardłowo dając mi do zrozumienia że jest, westchnęłam cicho- ale pod jednym warunkiem.

-Jakim?- zapytał puszczając moją rękę i pokazując mi ze mam iść pierwsza.

-Obiecaj, że mnie nie skrzywdzisz- wyszeptałam, zduszając przy tym cichy szloch, który wydobył się z mojego gardła.

-Obiecuję - Luke położył rękę na swoim sercu, poważniejąc na chwilę. Uśmiechnęłam się do niego blado i poszłam we wskazanym mi kierunku.


ROK PÓŹNIEJ

Minął rok. Rok od kiedy raz na zawsze pożegnałam się z Jenną i postanowiłam  zacząć nowe życie. Luke bardzo mi w tym pomógł, a od tamtego czasu bardzo się do siebie zbliżyliśmy, i no cóż, na chwilę obecną jesteśmy razem.

-Ana, skarbie, Luke po ciebie przyszedł- zawołała z dołu pani James, uśmiechnęłam się do swojego odbicia, które zaczęłam tolerować od jakiś 3 miesięcy. Poprawiłam swoją marynarkę, która spoczywała na moich ramionach i łapiąc za torbę, zbiegałam po schodach na sam dół. Tam zobaczyłam mojego chłopaka, stojącego w drzwiach i trzymającego moje ulubione kwiaty w ręku.

-Gotowa na nowy rok szkolny?- chłopak zaśmiał się lekko i wręczył mi bukiet herbacianych róż, po czym czule mnie pocałował.

-Oczywiście- pokiwałam z entuzjazmem głową i wręczając mu moją torbę, poleciałam do kuchni wstawiając je do wazonu i żegnając się z państwem James. Wciąż obawiałam się, iż może mnie skrzywdzić, ale jak na chwile obecną, to znajdowało się na 2 planie.

-Miłego dnia kochanie- usłyszałam głos dobiegający z kuchni, odkrzyknęłam tylko krótkie ”pa” i wybiegłam z domu, wsiadając do samochodu Brooksa. Cała droga odbyła się w komfortowej dla nas ciszy, co jakiś czas spoglądaliśmy na siebie ale to tyle, aż znaleźliśmy się pod parcelą szkoły. Wzięłam głęboki oddech i zanim otworzyłam drzwi samochodu, posłałam Lukowi zdenerwowany uśmiech. Wysiadłam z auta i łapiąc swoją torbę, skierowałam się od razu do budynku.

-Anuś, poczekaj- usłyszałam za sobą głos chłopaka i momentalnie odwróciłam się w jego stronę, posyłając mu przepraszający uśmiech i przystopowując na chwilę. Luke podszedł do mnie i złapał za rękę, szliśmy powoli w stronę szkoły, gdy zauważyliśmy„ elitę”. Zaśmiałam się cicho i nie zwracając na to uwagi, szłam dalej w swoją stronę. Poczułam jak chłopaka dłoń wyślizguje mi się, więc szybko obejrzałam się za nim, stał z jakąś blondynka która się do niego przystawiała.

-Yghym, daj spokój mojemu chłopakowi- dodałam nacisk na mój i wyciągnęłam do niego rękę którą ochoczo przyjął.

-On nie musi być tylko twój - blondynka zaśmiała się na co mocniej ścisnęłam rękę Brooksowi. Po wejściu do budynku miałam wrażenie, iż każdy się na mnie gapi, spuściłam wzrok na swoje fioletowe conversy i szłam dalej prowadzona przez blondyna. Zatrzymaliśmy się tuż przy mojej szafce, całując się przelotnie, potem mnie zostawił udając się na swoje zajęcia. Nie pozostałam długo sama, iż po chwili przybiegła do mnie zadyszana Allie, spojrzałam na nią dziwnym wzrokiem ale ona tylko złapała mnie za rękę i pociągnęła w głąb korytarza, nagle się zatrzymała pokazując mi miejsce, gdzie tyłem do nas stał Brooks. Zmarszczyłam brwi i podeszłam bliżej do niego

-Luke?- zapytałam się go a ten szybko się do mnie odwrócił, pokazując mi widok na tę samą blondynkę co widzieliśmy pod szkołą. Nie, to się nie mogło stać! On nie mógł by! Zaczęłam się cofać do tyłu, przy okazji zostawiając torbę na ziemi, odwróciłam się i pędem rzuciłam do drzwi. Łzy kapały po moich policzkach, sprawiając iż stawiały się czerwone. Ktoś kogo tak bardzo kochałam, zranił mnie, chociaż obiecywał, że nigdy tego nie zrobi. Wiedziałam gdzie biegłam, w miejsce, które od roku omijałam szerokim łukiem. Chociaż łzy ograniczały mi widoczność, nie poddawałam się, nie tym razem. I w końcu znalazłam się tam. W miejscu z moich koszarów, w miejscu o którym chciałam zapomnieć. Szybko podbiegłam do barierki kiedyś przesiadywanej przez Jenne, przełożyłam jedną nogę, a potem drugą za nią, gdy już znajdowałam się po jej drugiej stronie usłyszałam głos, kiedyś kochany, teraz znienawidzony.

-Ana… skarbie nie rób tego- chłopak wymawiał kolejne słowa z wyraźną ostrożnością, pokiwałam ze zrezygnowaniem pokiwałam głową, a łzy, nadal płynące z moich oczu,  moczyły koszulkę.

-Obiecałeś…- wyszeptałam spoglądając w jego stronę- …Obiecałeś mi do cholery, że nigdy mnie nie skrzywdzisz!…- zaczęłam się na niego drzeć, nie przestając ani na chwile płakać-… ale to zrobiłeś, jak mogłeś? - mój głos co chwile zmniejszał lub zwiększał swoją głośność.- …ja cię kochałam... a ty co? - prychnęłam na niego i zmierzyłam go z odrazą.

-Ana, proszę wysłuchaj mnie- zaczął  się do mnie powoli zbliżać. Puściłam się jedna ręką, skutecznie go tym zatrzymując

-Nie będę cię już słuchać, twoje 5 minut minęło, przykro mi. Żegnaj Luke- po tych słowach puściłam się drugą ręką, rzucając się tym samym w przepaść i wodę.

„„Kocham cię”- dwa ostatnie słowa, które niegdyś znaczyły wszystko, a teraz? "nic!”




***

Hej tu Katie z moim pierwszym imaginem.. Mam nadzieje że wyszedł.......emmm dobrze? Nie wiem, jeżeli się spodobał zostaw komentarz. Aha i przepraszam za ewentualne błędy.
ps. Wiem że Luke jest brunetem ale chodziło mi o moment kiedy był przefarbowany
Katie